Trudna jest dla mnie modlitwa różańcowa. Kiedy widzę koła różańcowe w wielominutowych sesjach odmawiających tajemnicę za tajemnicą lub pojedynczych ludzi całkowicie zatopionych w modlitwie, których palce przesuwają paciorek za paciorkiem, czuję szczery podziw i uznanie. Modląc się przynajmniej jedną jego tajemniczką każdego dnia, różaniec nieustannie stanowi dla mnie wyzwanie. Jest dla mnie tak kłopotliwy pewnie przez swoją repetycyjną naturę; powtarzając te same słowa raz za razem za szybko wpadam w amok. Słowa mieszają się i zamiast Pozdrowienia Anielskiego odmawiam jakieś zdrowaśkopodobne wytwory; nie pamiętam już, czy rzeczywiście poszczególne „Zdrowaś…” wypowiedziałem, czy tylko przesunąłem się o kilka oczek na różańcu. O wiele łatwiejsza jest dla mnie Koronka – powtarzane frazy są dużo krótsze i nietrudno wpaść w ten docelowy stan, w którym nasze usta wypowiadają słowa, a dusza szczerze pogrążona jest w modlitwie i „medytacji” – z cudzysłowem. Jasne, z nieumiejętności skupienia również wiele dobrego można osiągnąć: obserwując, co i kiedy nas rozprasza, w którym kierunku błądzą nasze myśli – dowiadujemy się wiele o nas samych. Chciałoby się jednak modlić różańcem, jak należy.
Jak to dobrze zatem, że mamy październik! Cały miesiąc, w którym Kościół szczególnie powierza się opiece Matki w tej modlitwie – cały miesiąc, w którym można swój różaniec szlifować do połysku. Co pomaga? Przede wszystkim – nie należy zapominać o tajemnicach, które rozważać mamy podczas modlitwy. Lektura adekwatnego fragmentu Pisma. Rozważania spisane przez kogoś od nas mądrzejszego. Może przewodnictwo księdza i towarzystwo wiernych – takie rzeczy tylko w tym miesiącu! Może nawet śpiew zamiast recytacji.
Najważniejsze pozostaje to, że Maryja każdą naszą modlitwę, choćby najbardziej nieudolną i pokraczną, przyjmie jak świeżą różę – specjalnie dla niej. Jak to dobrze, że mamy ten październik.
Admin
Dodaj komentarz