Kilka lat temu, w jednym ze swoich pierwszych tekstów na stronie płockiej oazy, pisałem, że wiara niekoniecznie przeznaczona jest dla tchórzy. (Możecie go przeczytać tutaj.) Dziś, poniekąd chciałbym powrócić do tego tematu, biorąc się za niego z zupełnie innej strony. Myślę bowiem, że moja religia to, wbrew pozorom, wcale nie przysłowiowa brzytwa, której chwytają się tonący, jako ich ostatnia nadzieja w trudnościach. Czy aby przypadkiem kierowanie się w życiu wiarą, nie prowadzi często do wielu sytuacji dla człowieka “kłopotliwych”?
Rozważmy to: owszem, wierzę, że nasz Bóg jest wszechmocny i wszechwiedzący. Ale co to za Bóg, który nie dość, że narodził się w jakiejś lichej stajni, to jeszcze dał się nam – zwykłym ludziom – tak potwornie upokorzyć, okaleczyć i okrutnie zamordować? Otóż taki Bóg, który zapoczątkował religię, która wyróżnia się diametralnie na tle szerokiego katalogu religii świata. Chrystus bowiem nie tyle obiecuje nam nowe życie po śmierci, bo mówi, że ową namiastkę tego możemy już doświadczyć tu, na ziemi. Ale także, jak mówi niemiecki duchowny, teolog ewangelicki Dietrich Bohnoeffer, wiara zachęca bardziej do zmiany myślenia człowieka. Skoro bowiem ten nasz Bóg tak bardzo dał się poniżyć i skatować, my, chcąc go naśladować, nie możemy stronić od bólu, cierpienia i innego rodzaju trudności. I tu rodzi się ten kłopot dla każdego z nas.
Kłopot, który kiełkuje, rozwija się i dorasta razem z nami. Wiążę się on z koniecznością zrozumienia przez nas, że nie zawsze może być tak, jak chcemy; że opłaca się wybrać trudniejsze rozwiązanie. Wreszcie – skłania do przewartościowania sobie różnych kwestii. Dylemat ów zaczyna być wyraźny dla każdego w okresie młodzieńczym, choćby przez to, że zwykłe wagarowanie czy nieprzyzwoity język postrzegać należy w kategoriach grzechu. Rezygnacja z tych drobnych przyjemności i ułatwień ma bowiem pomóc dojść do dużo większego szczęścia i dobra, aniżeli tylko tego krótkotrwałego, pozornego. Przeobraża się to z wiekiem w coś poważniejszego. Gdy pojawia się cierpienie, każe stopniowo odrzucić tak bardzo ludzkie uczucia jak złość czy gorycz, a przyjąć je z wdzięcznością i zrozumieniem. Chrystusowy krzyż przyniósł ludzkości zbawienie, więc ten nasz, codzienny – także ma nas do czegoś doprowadzić.
Ignacy Loyola mówił: „Ten, kogo ogarnęło strapienie, niech trwa w cierpliwości, która jest przeciwna udrękom, jakie na niego przyszły i niech myśli, że wkrótce go ogarnie pociecha. Ten, kogo ogarnęła pociecha duchowa, powinien myśleć nad tym, jak się będzie zachowywał w strapieniu, które później nadejdzie i niech nabiera nowych sił na taki czas”. Żeby to zrozumieć, należy nauczyć się trwania w niepewności, która ludziom wierzącym, chcąc nie chcąc, będzie towarzyszyła już zawsze. Jest to swoista “wiara w wiarę”. Nie wolno jest bać owej niepewności, a postawić raczej na cierpliwość. Ksiądz Tomasz Halik w swojej książce “Cierpliwość wobec Boga” pisze z kolei: “”Główną różnicę między wiarą a ateizmem dostrzegam w cierpliwości. Ateizm i religijny fundamentalizm oraz entuzjazm zbyt łatwiej wiary są uderzająco podobne do siebie w tym, jak szybko potrafią uporać się z tajemnicą, którą nazywamy Bogiem”. Możemy za szwajcarskim teologiem Karlem Barthem zadać sobie pytanie, czy przypadkiem sam Jezus nie miał takich wątpliwości. Stał się przecież człowiekiem i nie zdołał uniknąć tak bardzo ludzkich emocji i wątpliwości. Być może zadawał sobie pytanie, czy aby naprawdę jest Bogiem. Idąc dalej, stawał przed ogromnym dylematem, idąc na okrutną śmierć; może nie miał pewności, że zmartwychwstanie. Jednak trwał w wierze i niepokoju i do tego samego wzywa wszystkich ludzi.
Ci, którzy głęboko przeżywają swoją religijność i wiarę, obdarzeni są wyjątkową łaską. Doświadczyli bowiem realnego “spotkania” z Bogiem. Jak mówi Rudolf Bultman, najpierw spotkanie to jest niespodziewane, zadziwia człowieka, wprawia w zachwyt lub zaciekawienie, zawsze jest ekscytujące. Stąd tytuł książki spisanej przez świeżo nawróconego C. S. Lewisa: “Zaskoczony radością”. I wtedy właśnie dochodzi do następnego spotkania – już zaplanowanego – będącego tym razem aktem woli i pozytywnej odpowiedzi na wezwanie Pana Boga. Dzięki temu nawet najgorsze cierpienie nie uniemożliwia pokoju w sercu, a nawet wewnętrznej, głębokiej radości, której źródłem jest religijność – relacja z Bogiem. To tak zwane “męstwo bycia” które opisuje Paul Tillich. Przyjęcie kruchości, cierpienia, ogromu zła na tym przygodnym świecie, a także solidarność innymi, zwłaszcza najsłabszymi.
Admin
Dodaj komentarz