Kochała dzieci mimo młodego wieku. Nie rozumiała jeszcze wielu rzeczy i ciężko jej było stwierdzić czy walka o dziecko przez metodę in-vitro jest dobra czy zła. Ale wiedziała, że odbieranie życia jest złe, więc zaczęła walczyć z aborcją. Nie umiała tworzyć postulatów, nowych aktów prawnych ani nawet protestować, nie wiedziała czy potrafiłaby przekonać kogoś, kogokolwiek, żeby zachował życie, które w sobie nosi, bo przecież sama nie była jeszcze nigdy matką. Dlatego chwyciła się innego sposobu, tego który umiała (przynajmniej tak jej się wydawało) – modlitwy. Podjęła duchową adopcję, ale tu też często upadała.
Ludzie postrzegali ją czasami jako dziwaczkę, czasami jako zarozumiałą dziewuchę, a czasami jako niepoprawną idealistkę. Ona sama nie wiedziała kim jest, ani co chce w życiu robić. Nie miała żadnego planu na życie, a jak już jakiś tworzyła to każdy legł w gruzach zanim jeszcze zdążyła go wcielić. Wielokrotnie upadała w swoim życiu, ale wiedziała jedno- wiedziała, że nie podnosi się sama. Czasami się czołgała z nadzieją, że przybliży się do Boga i On pomoże jej wstać, tak jak zawsze to robił. Czasami miała wszystkiego dość i kiedy upadała i nie chciała wstawać, on podnosił ją całkiem sam i wszędzie ją nosił.
Kiedy już wreszcie stawała sama na nogi, to mimo że ważyła jedynie pięćdziesiąt pięć kilo, miała ochotę wziąć na swoje ramiona cztery razy tyle. Właściwie to, ciężko jest powiedzieć czy miała taką ochotę. Wiedziała, że będzie jej ciężko, ale rzeczą oczywistą było dla niej, że jak się coś dostaje to dobrze jest też dać coś od siebie. Nie tylko w święta, ale i na co dzień.
Wiedziała, że potrafi pomagać. Od malusieńkiego rodzice powtarzali jej, że jest kimś wyjątkowym. Ona tak nie myślała. Wręcz przeciwnie, czuła się zwykłym człowiekiem, który po prostu nigdy nie odmówił pomocy drugiemu człowiekowi. Czymś naturalnym dla niej, było zatracanie się dla znajomych, gdy byli w tarapatach, mimo że cały świat ją krytykował. W przyjaźni nie znała pojęcia „pomoc”. A raczej, zawsze odczuwała kiedy ktoś pomagał jej i była za to bardzo wdzięczna, dziękowała przyjaciołom za pomoc, a Bogu za takich przyjaciół. Ona sama jednak tu nie czuła się nigdy na tyle kompetentna, by im pomóc. Nie chciała klepać, że będzie dobrze, ani doradzać, chciała po prostu być. Wiedziała, że nie ma nic gorszego niż samotność, dlatego chciała dawać obecność. Wiedziała, że Bóg nigdy nie zostawia człowieka samego, ale kiedy jej było ciężko to czuła Go najbardziej w drugim człowieku.
Dużo się modliła, lubiła być w kościele wtedy, kiedy było jej najciężej znaleźć czas i kiedy najmniej chciało jej się tam iść. Lubiła być w kościele, w najmniejszym jaki znała. Widziała tam ludzi, którzy nie przychodzili, by się pokazać, ale żeby być z Bogiem. Dlatego wydawało jej się, że w tym małym kościółku Boga jest tak dużo, że przesiąknięta jest nim każda ławka, każdy centymetr podłogi i każdej ściany.
Dużo przeżyła. I nawet kiedy już chciała pogniewać się na Boga, to potrafiła tylko krzyknąć, że jest jej ciężko, ze ma już dosyć. Nie potrafiła się na niego pogniewać, nie chciała. Ale nie potrafiła się też uchronić przed złem. Czuła, że czasami życie wymyka jej się spod kontroli, że nie panuje nad emocjami i daje się wciągnąć w pułapkę szatana. Potrafiła być okropna dla najbliższych. To ich najczęściej zawodziła, bo oddając się innym ludziom wielokrotnie zaniedbywała rodzinę, przyjaciół i samą siebie. Dużo się wtedy modliła, ale też bardzo dużo bluźniła. Wiedziała, że to jej apogeum.
Wierzyła, nawet jeśli nikt nie wierzył. Nawet wtedy, gdy mówili, że wierzy w życzy nierealne. Nie miała już siły, by walczyć. Ale nadal miała nadzieję. Wiedziała, że Bóg z nią jest. Cały czas wierzyła, ale nie umiała podzielić się tą wiarą z innymi. Bolało ją, kiedy inni obrażali Boga, a ona nie umiała Go obronić. Czuła, że już ma coraz mniej siły. W jej życiu pojawiło się kilka cudów. Była wdzięczna Bogu jak nigdy dotąd, starała się dbać o nie i dziękować ze wszystkich sił, ale nadal nie czuła się…
Nie wiedziała jak się czuje. Z jednej strony była szczęśliwa, doceniała to co ma. Z drugiej zaś nie potrafiła zapomnieć o tym co zostało gdzieś daleko, a tym bardziej o tym, czego się boi.
Czekała na święta. Wiedziała, że Bóg wypełnia każdy jej dzień, i że Boże Narodzenie jest uważane przez ludzi za takie święto jak walentynki- jak ludzie się kochają, to cały czas a nie jeden dzień; jak Jezus jest to codziennie, a nie nagle się rodzi.
Ale ona wiedziała, że to Święto ma jakiś sens. Dlatego tak bardzo czekała. Denerwowało ją sprzątanie, gotowanie i milion zakupów, bo bała się, że to może przytłoczyć narodziny Jezusa na które tak bardzo czekała.
Dwa dni przed wigilią, była bardzo zmęczona. Ale była szczęśliwa, bo robiła cały dzień to co kochała najbardziej-była z ludźmi. Wykonywała dużo czynności na raz, ale cały czas myślała o świętach. Wszystko było dobrze, do momentu, gdy nie została sama. Wtedy to poczuła, że tych świąt wcale nie czuje. Nie chodziło nawet o to, że w domu nie było jeszcze wystarczająco czysto i świątecznie, ani nawet o to, że nie spadł śnieg. Ona była duża i wiedziała na co czeka, czekała na Jezusa. A mimo, że była na rekolekcjach i w kościele i cały czas pamiętała, żeby w tym świątecznym zawirowaniu nie zgubić Jezusa wcale nie czuła tego czekania.
Dostała już dwa pierwsze prezenty. Cieszyła się jak dziecko, najbardziej dlatego, że ktoś o niej pomyślał. Kolejny dzień też rozpoczęła od podarunku, prozaicznego a dla niej jakże ważnego, bo rok temu w życiu by jeszcze o czymś takim nie pomyślała.
Była szczęśliwa, tak dobrze zaczęła dzień, więc szybko pobiegła zrobić zakupy. Dokupiła resztę prezentów, dodatkowo kupiła produkty na pierniczki, które zaplanowała zrobić po raz pierwszy w życiu i nawet w sklepie pamiętała o Jezusie… ale nadal nie czuła tego, na co czekała. Pobiegła więc do spowiedzi do swojego ulubionego kościółka. Zdążyła.
Nie było efektu „wow”, na który tyle osób czeka po spowiedzi, ale ona nie czekała. Spowiedź była dla niej czymś ważnym, ale wiedziała, że nie musi być fajerwerków, żeby był Bóg. Była z siebie zadowolona, że dostrzegła swoją ślepotę w zaślepieniu myślą, by nie zgubić Jezusa.
Wróciła do domu i wszystko robiła chętniej, a w dodatku w ciszy, której zawsze tak bardzo się bała. Jednak w pewnej chwili włączyła utwór, która nuciła pod nosem od kilku dni. I kiedy w tej samotności z głośnika wybrzmiały słowa „Mario, czy już wiesz kim okaże się Twój syn, Twój mały chłopiec?” usiadła i zaczęła płakać. Nie wiedziała czemu, ale zalewała się łzami.
Czuła ból i radość jednocześnie. Czuła, że to jej serce obmywa się ze wszelkich strapień. Mimo, że nie było nikogo więcej w domu, to czuła, że nie jest już sama. Miała wrażenie, że każda jej łza wypala jej policzek, a jednocześnie przynosiła ulgę. Nigdy wcześniej nie czuła czegoś takiego. Nie obchodził jej w tym momencie dzwoniący telefon, ani to że w każdej chwili ktoś może wejść i zapytać czemu płacze a ona nie znałaby odpowiedzi na to pytanie. Sprzątała i płakała. Nie było to poste, ale miała wrażenie, że jest jej lżej. Już nie złościła się, że może to przytłoczyć narodziny Jezusa, bo ona właśnie posprzątała dla Niego miejsce w swoim sercu, więc czemu On miałby się gniewać, że ona sprząta miejsce dla swojej rodziny? Teraz czuła jakby dostała więcej siły i chęci do tego sprzątania. Nie bała się już przeszłości. Nie bała się, że nie zdąży z obowiązkami. Był dzień przed wigilią a ona już dostała cud, na który czekała, tak jak dziecko czeka na prezent od Mikołaja. Był dzień przed wigilią a w jej sercu narodziła się nadzieja.
To miał być dopiero początek. Przecież tak jak Maryja, nie wie jeszcze co przyniesie jej narodzony Jezus Chrystus – Syn Boży. I mimo że nie była matką, była gotowa na narodziny dziecka. Mimo, że jeszcze się nie narodził, to już czuła Jego obecność. Czuła siłę, której jej zabrakło ostatnimi czasy. Czuła prawdziwe szczęście, bo wiedziała, że mimo, że nie ma innych ludzi, to Ci, którzy są najważniejsi nigdy jej nie zostawią. Wiedziała, że jest z nimi On.
Czuła święta w taki sposób, na jaki tak bardzo czekała. Żałowała tylko, że nikt tego nie widzi i, że nigdy nie będzie w stanie nikomu wyjaśnić tego co czuła. Ale w głębi serca liczyła, że jeśli ktoś nie poczuł jeszcze świąt tak jak ona, to może usłyszy chociaż piosenkę, która w jakiś sposób przez uszy dotarła do jej serca.
https://www.youtube.com/watch?v=LFhTMa8dav4
Joanna Ziółkowska
Podobne wpisy
Komentarze
comments
Dodaj komentarz