Kiedy chodzę sam, stawiam duże kroki i poruszam się dosyć szybko. Wychodząc więc tamtego popołudnia ze mszy u dominikanów, dopiero przy Barbakanie skojarzyłem, że nawoływania “Proszę pana! Panie!” są skierowane do mnie. Staję. Pytam, co się stało. “A bo ja z panem na Mszy właśnie byłem, i pana widziałem jak się modli, i ja się modliłem obok pana, i poczułem że muszę z panem porozmawiać!”. Aha. Fajnie. O co chodzi?
Koniec końców rozmawiałem z facetem półtorej godziny i wciąż nie jestem do końca pewien, o co w zasadzie chodziło.
Zaczął od rzeczy, o których każdy z nas wie, że się zdarzają; takich, które przykuwają uwagę i wzbudzają współczucie. Córka, której nie widział od piętnastu lat; jakiś czas temu udało mu się zobaczyć jej zdjęcie na facebooku z rodziną. Wyglądała na szczęśliwą. Choroba, która toczy jego ciało powoli, ale nieubłaganie; która powoli go zabija. Ostatnio trochę szybciej. (Bardzo chciał mi pokazać swoją nogę; cała łydka była sina). O tym, że od miesięcy nie ma dachu nad głową i jest całkowicie zależny od pomocy innych, głównie kilku znajomych duchownych. Tego typu rzeczy. Często słyszymy historie podobne do tej.
Nie mogę powiedzieć, żeby moją pierwszą reakcją był chłód i ostrożny dystans, nie. Mimo to, przez cały czas rozmowy trzymałem emocjonalną gardę. (Może dlatego miałem taki problem z przejściem na “Ty”, mimo jego usilnych próśb?) Nieustannie próbowałem znaleźć między jego słowami odpowiedź na pytanie: o co chodzi? Czego ode mnie oczekujesz?
Podczas spaceru Krakowskim Przedmieściem (szliśmy wolno, noga nie pozwalała mu na długodystansowe marsze) opowiedział historię swojego życia, upadku i prób zrozumienia tego, co się stało. Nie będę jej streszczał, ale od razu wtedy pomyślałem (wstyd?), że dałoby się z tej drogi od młodego, obrotnego warszawskiego przedsiębiorcy do pozbawionego domu i kontaktu z rodziną chorego zrobić poruszającą powieść. (Chyba jednak wstyd).
O co więc tu chodzi? O pieniądze?
Może. Nie wiem. Nie odszedł z pustymi rękami, ale za to, co mu dałem, kupi sobie co najwyżej obiad. Nie musiałem poznać jego historii, żeby tyle otrzymał. Może jestem naiwny, ale uwierzyłem mu – nie tylko w jego opowieść, ale też wtedy, kiedy dziękował mi za to, że nie zbyłem go po pięciu minutach (miał szczęście; nie spieszyłem się nigdzie tego akurat dnia), że pogadałem (no, umówmy się: wysłuchałem – to był bardziej monolog niż dialog). Zresztą, na samym początku naszej rozmowy zapytał mnie: “Panie, wiesz, co jest w całym życiu najgorsze?” Po tym wszystkim, co przeszedł, ma tylko jedną odpowiedź: samotność. Nie choroba, nie bieda, nie głód; brak poczucia łączności z innym człowiekiem.
Z całą pewnością była to wygładzona, przygotowana deklaracja, testowana wielokrotnie na innych przechodniach. Nie mam wątpliwości. Ale uwierzyłem. Co z tego?
Ma na imię Paweł. Zaprosił mnie na mszę w przyszłym miesiącu, podczas której podzieli się świadectwem, którego sporą część już usłyszałem. Nie mogłem jednak wówczas przyjść. Powiedział, że często bywa tutaj, na Freta, na Mszach w tygodniu. Jakoś do tej pory na niego nie wpadłem.
Zastanawiam się, jak spędził Święta.
Admin
Dodaj komentarz