Jak szybko jeździsz rowerem?

Categories: Blog,Ogólna

Nie znam osoby, która potrafi czytać, a przynajmniej raz nie siedziała na rowerze. Przywołaj własne wspomnienia lub wyjrzyj przez okno i razem przyjrzyjmy się początkom tej jazdy…
Dziecko siada niepewnie na rowerek, mama czy tata podtrzymuje go długim, drewnianym kijkiem i biegnie za rowerkiem, gdy dziecko pedałuje. I tak do znudzenia, aż w końcu, gdy małemu kolarzowi idzie co raz lepiej, kijek zostaje wyjęty, a rodzic z dumą biegnie tuż za pociechą, kontrolując sytuację. Nadchodzi kolejny dzień, dziecko znowu wsiada na rower, znowu trochę niepewnie, ale jedzie. Widać co większe postępy, rodzic mało co nie pęknie z dumy, a dziecko czuje się królem szos.

Piękne, słoneczne wspomnienia. Ale Ty nie jesteś już dzieckiem, nie masz pięciu lat i pewnie od dawna umiesz jeździć na rowerze – ja też. Powiem Ci więcej… mimo, że wiosna dopiero się zaczęła, to Ty codziennie wsiadasz na taki rower.

Każdego dnia wstając z łóżka wsiadasz na rower, by przejechać swoją drogę. Nie jedziesz sam – jest z Tobą Bóg. Nie biegnie z kijem przy rowerze, bo przecież masz wolną wolę. Biegnie tuż obok Ciebie, bo nie chce byś pokonywał tę drogę sam.

Jedziesz i oglądasz świat. Mijasz wiele domów, wielu ludzi. Ktoś Cię wyprzedza. Ktoś się zatrzymał. Spoglądasz przez prawe ramię… Bóg nadal idzie z Tobą. I znowu ktoś Cię wyprzedza, a Twoja droga jest taka monotonna. Spoglądasz jeszcze raz na Boga i powoli przyspieszasz. Czujesz mocniejszy wiatr we włosach, który sprawia, że masz ochotę przyspieszyć bardziej. Trochę się boisz, patrzysz na Boga, jakim tempem On się porusza i nagle mija Cię tłum. Myślisz „przyspieszę jeszcze trochę”. Wiatr robi się co raz bardziej odczuwalny, a Ty czujesz się taki silny. Przyspieszasz znowu. Ktoś Cię woła, ale to uczucie wolności wydaje się być tak istotne, że nie chcesz go przerywać. Jedziesz dalej i szybciej. Próbujesz dogonić tłum, który przed chwilą Cię wyprzedził. Słyszysz głośne „Uważaj!”, ale przecież nic Ci nie grozi, Ty tylko przyspieszyłeś. Prześcignąłeś wszystkich ludzi i teraz pragniesz się ścigać z kimś jeszcze szybszym. Wiatr- to jest rywal odpowiedni dla Ciebie. Słyszysz „Wróć!”, ale nie jesteś aż tak daleko. Po drodze mijasz bliskich, ale teraz dobrze się bawisz, przecież później do nich wrócisz. Jedziesz dalej i widzisz, że droga prowadzi do Domu… nie tam chcesz jechać. Tam trzeba się zatrzymać, a Ty chcesz się ścigać. Skręcasz więc w pierwszą możliwą dróżkę. Chce Ci się pić i jeść, ale musiałbyś się zatrzymać na obiad. Zatrzymać… Ty nie chcesz się zatrzymać. Po drodze mijasz jakichś ludzi, którzy podają Ci coś, dzięki czemu zaspokoisz swoją potrzebę. Nie musisz się zatrzymywać, chwytasz i jedziesz dalej. Na horyzoncie widzisz leżący rower i człowieka, który płacze. Ty jesteś szczęśliwy, czujesz się dobrze, nie masz ochoty na jakieś rozczulanie się – skręcasz w bok. Jesteś taki szybki, przegoniłeś wszystkich. Dla pewności spoglądasz za siebie i faktycznie, nikogo tam nie ma. Jedziesz dalej, droga staje się kamienista. Nie wiesz co robić, więc znowu przyspieszasz. Nagle zjeżdżasz w dół, jedziesz po kamieniach, w dodatku zaczął padać deszcz. Tracisz kontrolę nad kierownicą…

Leżysz na mokrej ziemi, na kamieniach. Rower leży gdzieś obok. „Jak to się stało? O Boże, jak boli! No właśnie… Boże, gdzie jesteś? Boże, ja przecież na początku przyspieszyłem tylko trochę, a później… o Boże zapomniałem o Tobie! Mamo, Tato… pomóżcie. Nie pomożecie, jestem przecież tak daleko od domu. Może ktoś inny mi pomoże? Przecież nikogo tu nie ma. Jedyne kto jest najbliżej to ten człowiek, którego minąłem… ale on leży. No właśnie leżał, a ja go minąłem. A co jeśli jego też tak bardzo bolało? A co jeśli mnie też tak ktoś minie? Och Boże, jak tu ciemno! Boże, jak zimno! Boże, jak boli! Boże, gdzie Ty teraz jesteś? Ja tu jestem sam a tu tak ciemno, tak strasznie się boję! Tak strasznie mnie boli…” Zaczynasz płakać. Wiatr już nie śpiewa wesoło, lecz świszczy i gwiżdże między drzewami. Skowronki nie ćwierkają, tylko jakieś czarne ptactwo krąży gdzieś wyżej. Pada co raz bardziej, robi się co raz ciemniej i co raz zimniej. Płaczesz co raz głośniej. Myślisz. Zaczynasz szlochać i krzyczeć. „Boże, co ja narobiłem? Boże, gdzie ja jestem? Boże, nie chciałem! Boże, tęsknię! Wróć! Boże, proszę!”

Wydaje Ci się, że gdzieś mignęło jakieś światło… ale przecież Tobie się tylko wydaje. Przecież jesteś całkiem sam, przecież nie ma już dla Ciebie ratunku. Podnosisz jednak wzrok, bojąc się, że nadzieja może okazać się mylna. Podnosisz wzrok i widzisz wyciągniętą rękę. Nie zdążyłeś jeszcze nic powiedzieć i słyszysz: „Nareszcie Cię znalazłem. Nie bój się, już jestem. Dobrze, że wreszcie mnie zawołałeś. W ogóle Cię nie widziałem, ani nie słyszałem. Nie wiedziałem gdzie jesteś, tak bardzo się o Ciebie martwiłem. Dobrze, że zawołałeś. Myślałem, że już mnie nie chcesz. Ciii, nic nie mów. Wiem, że po upadku strasznie Cię boli. Już wiem wszystko. Już będzie dobrze. Tak bardzo tęskniłem. Wołałem Cię kilka razy. Nie mogłem za Tobą nadążyć. Dobrze, że wreszcie powiedziałeś, gdzie jesteś. Ciemno tu i zimno. Zaniosę Cię w bezpieczne miejsce. Będzie dobrze. Nie zostawiaj mnie więcej, proszę. Tak bardzo się o Ciebie martwiłem. Tak bardzo za Tobą tęskniłem!”.

A Ty? Dokąd jedziesz? Gdzie jesteś?
Zatrzymaj się i posłuchaj, czy nikt Cię nie woła.
Zatrzymaj się i zobacz, czy nikt nie leży gdzieś w pobliżu.
Zatrzymaj się i zobacz, czy nie zostawiłeś Boga gdzieś w tyle.

Asia Ziółkowska



Komentarze

comments

Author: Tomek Racki

Dodaj komentarz