“Kurde, naprawdę mi się udało”

Categories: Blog,Świat

Blog nas wszystkichBlog nas wszystkichCzytaj więcej

 

Historii o sportowcach, czy piłkarzach, którzy swoim świadectwem zyskiwali lepsze rezultaty niż nie jedno kazanie, czy rekolekcje, trochę już było. Chociażby były gracz Milanu – Kaka, który biegał wokół całego stadionu w Atenach w koszulce z napisem “I belong to Jesus”. Jest to jednak historia zbyt prosta, podana na tacy, zdecydowanie odrealniona. Jest w Polsce jeden zawodnik, którego trwająca wciąż kariera, jest nieco bardziej skomplikowna. Nigdy nie osiągnęła i już raczej nie osiągnie tego szczytu, na który wspiął się słynny Brazylijczyk, jednak wydaje mi się, że można z niej wyczytać dużo więcej. Nawet najbardziej obojętne futbolowi osoby w Polsce musiały słyszeć bowiem o Sebastianie Mili. Zaskoczył on pierwszy raz swoją obecnością w reprezentacji po dłuższej przerwie, drugi raz, gdy strzelił gola Niemcom, a trzeci, gdy miesiąc później udowodnił, że to nie był przypadek. Co może czytać osoba wierząca z historii tego piłkarza?

Bożki i niewykorzystany potencjał

Urodzony w Koszalinie Mila zaczął na poważnie grać w piłkę w Grodzisku Wielkopolskim, przychodząc do nieistniejącego już dziś Groclinu. Zrobiło się o nim głośno, gdy strzelił piękną bramkę z rzutu wolnego samemu Manchesterowi City w europejskich pucharach. W tym czasie to zgłosiła się po niego Austria Wiedeń – wtedy klub dużo lepszy niż dziś, potrafiący zagrać nawet w ćwierćfinale Pucharu UEFA. Jednak Sebastianowi kompletnie się nie udało w stolicy Austrii. W klubie było wówczas jeszcze dwóch Polaków – Krzysztof Ratajczak i Radosław Gilewicz. Mila przyznaje dziś, że za bardzo na nich wówczas polegał. Nie uczył się języka, Gilewicz dużo rzeczy robił za niego. Zaniedbanie, ale także i brak odwagi sprawiły, że nawet gol strzelony w finale Pucharu Austrii nie pomógł i musiał pakować walizki. Dobrze mu było w swoim wygodnym stylu życia, gdzie po przyjeździe spotkał rodaków w nowy klubie. Sam mówi dziś otwarcie: “Gdybym był skazany na siebie, może lepiej bym na tym wyszedł”.

Czy nie jest to obraz mówiący, że jeśli jest źle, to może jest to dla nas szansa? Że gdyby było lepiej, nie byłoby dla nas szansy na rozwój, nie znaleźlibyśmy w sobie odpowiedniej mobilizacji… Takowej nie znalazł Mila, który postawił na stagnację. Przypominają mi się słowa biskupa Grzegorza Rysia, który mówił, że wiara jest drogą. Kto stoi w miejscu znalazł sobie bożka, którego kurczowo się trzyma, a który zabrania mu iść dalej, rozwijać się. A tak to już z nami jest, że decydujemy się „iść dalej” znacznie częściej, gdy doświadczyliśmy w swoim życiu krzyża.

Cola jak grzech

Sebastian musiał cofnąć się dwa kroki w tył, by zrobić trzy kroki do przodu. Spędził sezon w Norwegii, po czym zdecydował się go kupić ŁKS Łódź. Już pół roku później trafił on do Śląska Wrocław. Tam kilka lat ciężko pracował na drugie miejsce w Ekstraklasie, a rok później przy odrobinie szczęścia udało się w końcu zdobyć mistrzostwo Polski. Ogromny sukces, ale sinusoida tworzy się dalej. Nie najlepsza waga Sebastiana wciąż rośnie, do tego pomocnikowi nawarstwiają się kontuzje. W pewnym momencie pięta bolała tak, że chwila bez butów czyniła Milę najszczęśliwszym człowiekiem na Ziemi. Waga wciąż się zwiększała. W międzyczasie Śląsk Wrocław zamiast o mistrzostwo Polski walczył o utrzymanie w lidze. W klubie nastąpiła zmiana trenerów, a Mila stracił opaskę kapitana zespołu i miejsce w podstawowym składzie. Znów podjął walkę. Odstawił słodycze i piwo, musiał zrezygnować także z coli i pizzy – tak bardzo przez niego uwielbianych. Zaczął chodzić na siłownią, o której kiedyś żartobliwie mówił, że nawet nie wiedział, że znajduje się w klubie. Dziś mówi wprost: “smak coli jest sto razy gorszy od tego, co właśnie przeżywam”. Czy nie jest tak, że dla profesjonalnego sportowca cola, czy pizza są tym, czym jest grzech dla katolika? Że często nie możemy mu się oprzeć, czasem wręcz, jak mówi ksiądz Pawlukiewicz, lubimy je, sprawiają nam przyjemność. Ale gdy oprzemy się pokusie, zwyciężymy, to uczucie to jest sto razy lepsze od smaku tego grzechu.

Wspaniałe życie

Kariera, postawa i życie pomocnika Śląska uczą czegoś jeszcze, mianowicie takiej zwykłej, codziennej wdzięczności. Zarówno drugiemu człowiekowi, jak i Bogu. Mila opowiada, jak to dziś spacerując obok małego boiska w jego rodzinnym Koszalinie, myśli w sobie duchu: ”Kurdę, naprawdę mi się udało”. Zaraz dodaje, że tak naprawdę nic wielkiego nie osiągnął, ale jest tu, gdzie chciał być mały Sebastian w dzieciństwie. Bo o to właśnie chodzi, o taką prostotę, która wyraża się w dziękowaniu za rzeczy jak najprostsze. A po pewnym czasie zdamy sobie sprawę z ogromu tego, za co dziękujemy, a co przychodzi czasem tak niezauważalnie, czasem w trudach, jak w przypadku Mili. „Pan Bóg i rodzice zafundowali mi wspaniałe życie” – mówi Sebastian. Ale to od niego zależy jak ono będzie wyglądało dalej. Bo choć kariera pomocnika zbliża się bardzo powoli do końca, to w życiu, zarówno dla niego jak i dla nas, Bóg ma jeszcze wiele ciekawego do zaoferowania. 

Podobne wpisy

  • Wieczna represjaWieczna represja
  • Wiedza konieczna, czyli dlaczego ten dom się zawalił?Wiedza konieczna, czyli dlaczego ten dom się zawalił?
  • Śmiej się i rozsiewaj uśmiechŚmiej się i rozsiewaj uśmiech



Komentarze

comments

Author: Tomek Racki

Dodaj komentarz